Stara Waśń
OpowieśćRegulaminGaleriaKontaktNowościZwycięzcy

Powrót 

Powrót do spisu opowiadań

BIESY, LESZY, DRIADY


Bies siekiery ani rusz...
Wołk wędrował już kilka godzin. Sam nie wiedział dokąd i po co ale za to chyba mu płaci. Trudno praca to praca. Zawsze to milej, nawet zimą, spacerować lasem niż wysługiwać się wszystkim komu tylko przyjdzie na to ochota. Wolność, tak, jest dobrze.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Późno wyszedł z wioski więc i daleko nie odszedł. Pora rozejrzeć się za jakimś przyjemnym miejscem na nocleg, rozpalić ognisko, coś zjeść. Zima była łagodna tego roku a on przywykł do trzaskawicznych mrozów w swej ojczyźnie. Tak, będzie dobrze.
Szedł jeszcze chwilę i nagle usłyszał odgłosy rąbania. Ktoś ostro pracował mimo późnej pory. sądząc z odgłosów musiało być ich kilku. Siekiery pracowały w tempie na które jeden człowiek nie mógłby sobie pozwolić. W końcu Wołk znał się na tym. Nawet się ucieszył, zawsze to lepiej spędzić noc w towarzystwie. Będzie dobrze...
Śmiało ruszył w tym kierunku. Już miał jakoś krzyknąć coś na powitanie ale głos uwiązł mu w gardle. Oj, pomyślał, chyba nie będzie dobrze...
Drwalem okazał się Bies. Wielki stwór zarośnięty jak ... bies. Ścinał właśnie wielki dąb równie wielką siekierą. Siekiera śmigała tak szybko że ciężko było nadążyć za nią wzrokiem.
Już miał się wycofać gdy potwór popatrzył mu prosto w oczy.
- Kolacja ... - powiedział Bies.
- Nie, nie jestem gło...głodny. - Wykrztusił nasz bohater.
- Ty jesteś kolacją. - Bies słodko się uśmiechnął i ruszył w jego kierunku.
Wołk już miał chwytać za topór ale przypomniały mu się bajania babki.
- Stój. - również się uśmiechnął. Stwór zatrzymał się zdziwiony, nie wiadomo czy słowem czy uśmiechem. Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz.
- Jeśli chcesz jeść musisz zapracować. Przywołuję prastare prawo wyzwania. Rzucam ci je teraz i nie możesz się wycofać.
Bies tylko jęknął.
- Jako że to ty pierwszy mnie zaczepiłeś, ja wyznaczam trzy zadania. Musisz tylko coś postawić w ramach zakładu, na wypadek twojej przegranej.
- Nie przegram, człowieczku, jednak mus to mus. Popatrz, to jest cudowna siekiera. Nawet taki cherlak jak ty mógłby nią narąbać dwa razy tyle drewna niż zazwyczaj. Mów więc, jakie są te twoje zadania ...
- W pierwszym zadaniu sprawdzimy kto silniejszy. Nie, nie będziemy się siłować ze sobą, masz za długie pazury. Jeszcze mnie oszpecisz, a wtedy żadna panna na mnie nie spojrzy. Na kamieniach sprawdzimy. Wystarczy ścisnąć i od razu będzie widać kto ile ma krzepy.
Rogaty nie czekając złapał wielki kamień, ścisnął i z kamienia został tylko drobny pył.
- No i co człowieczku? Potrafisz tak?
- E, to nic trudnego, wiadomo że kamień suchy to i w pył się rozpadnie ... Spróbuj z takiego wodę wycisnąć.
- co? Nikt tego nie potrafi!
Wołk wyciągnął z torby wielką gomółkę twarogu co ją zabrał na drogę, świeżutki , jeszcze ociekający serwatką. już wcześniej zauważył, że leśny bies nie dowidzi i na tym opierał swój plan.
Ścisnął swój niby kamień aż pociekło z niego ciurkiem.
- Widzisz? Jak się nie da jak się da? Haha, ty po prostu słaby jesteś.
Bies tylko zazgrzytał zębami.
- Może w następnym zadaniu pójdzie ci lepiej. Spróbujmy kto dalej rzuci kamieniem.
Potwór znów pierwszy chwycił kamień i cisnął w górę aż zagwizdało. Czekali chwilę, czekali drugą chwilę, trzecią ... aż nagle kamień spadł z hukiem głęboko ryjąc ziemię.
Nasz bohater ponownie sięgnął do torby. Wyciągnął zawiniętego w kawałek szmatki wróbla. Znalazł go rano skulonego z zimna. Żal mu się zrobiło i zabrał ze sobą ogrzewając w dłoniach. Potem przy spotkaniu na polance odruchowo schował go do torby.
Teraz udając że szuka kamienia w trawie odwinął go i markując potężny zamach wypuścił w powietrze.
Czekali chwilę, drugą, trzecią ... przy dziesiątej chwili Wołk przerwał milczenie:
- Zdaje się znów wygrałem. Teraz spróbujemy z innej beczki. Sprawdzimy kto ma większy talent do muzyki.
Wyjął zza pazuchy piszczałkę i zagrał skoczną melodię z rodzinnych stron. Nawet leśne straszydło wydawało się uśmiechać. Wojownik skończył grać i podał piszczałkę Biesowi.
- Próbuj.
Potwór wziął do łap instrument. Zbliżył do pyska ale nie zdołał utrzymać delikatnego przedmiotu. Miał za długie pazury. Zabawa zaczynała go denerwować.
Wołk też to zauważył ale to także było częścią planu.
- No mówiłem przecież że masz wielkie pazurzyska. Niech tam, pomogę.
Podszedł do jednego z dębów które jego przeciwnik wcześniej zrąbał. Wbił klin w bok pnia, dobił lekko i zawołał Biesa.
- Chodź, włóż pazury w szparę a ja ci je przytnę równiutko. Nie będą ci przeszkadzały w graniu.
Stwór usłuchał, a mężczyzna szybko wybił klin. Bies zaryczał z wściekłości. Spróbował się uwolnić ale wielki dąb był zbyt ciężki nawet dla niego.
Wołk chwycił cudowną siekierę i popędził przed siebie nie słuchając błagalnych krzyków za plecami.
Przed nim był triumfalny powrót po wykonanym zadaniu.
Wołk był wściekły maksymalnie. Szedł już trzeci dzień , nogi bolały, zapasy się kończyły. Nie spodziewał się że przyjdzie mu tyle wędrować. Miał nadzieję że i tym razem uda mu się szybko znaleźć następny czarodziejski przedmiot.
- Zostań wolnym, mówili, będzie lżej mówili. Tfu, na psa urok. Tylko nogi po próżnicy ciągam ...
Na domiar złego mróz z dnia na dzień był coraz większy. Śniegu ani widu, a temperatura ciągle spadała. Woda w potokach co je przechodził była już nieźle skuta lodem. Tyle dobrego, pomyślał. Nie trzeba przynajmniej się moczyć.
Tak myśląc doszedł nad jakąś większą rzekę. Zmrok już nadchodził więc pomyślał, że czas zająć się noclegiem. W taki ziąb trzeba przygotować dużo drewna na ognisko i jakiś wiatrołap zrobić z gałęzi żeby w plecy nie wiało.
Zbierając drewno pomyślał że w takiej rzece jak ta powinno być sporo ryb. Gruby lód pozwoli na zastawienie pułapki w przeręblu. Jak pomyślał tak zrobił.
Gdy już siedział przy ognisku, piekł sobie złowioną rybkę, pomyślał że może nie jest tak źle jak mu się wydawało jeszcze kilka chwil wcześniej. Nikt nie wrzeszczy na niego, nikt nie stoi nad zgiętym karkiem ... Nikt?
Poczuł mrowienie, własnie na karku. Jakby ktoś go obserwował z ukrycia. Powoli się odwrócił. Pod wielkim świerkiem stała jakaś postać.
Postać trzymała się cienia, trudno było więc poznać czy to człowiek czy jakie licho. No nic to, pomyślał, pewnie mu też jest zimno, ognia nie ubędzie jak go zaproszę.
- Chodź do ognia - zawołał - tu jest ciepło, zmieścisz się przy ognisku.
Postać powoli weszła w krąg światła. Im bardziej się zbliżała tym bardziej Wołk żałował swojej wylewności i głupiej dobroci dla obcych. Z ciemności wyłaniały się bowiem charakterystyczne szczegóły nieznajomego. Na głowie coraz wyraźniejsze rogi, pokręcone jak u starego capa, kopyta jak u żubra i długi ogon zakończony chwostem. Ten chwost wyraźnie był chlubą stwora bo pieczołowicie trzymał go ręką uważając by nie plątał się pod kopytami. Drugą ręką niósł włócznię o pięknie grawerowanym grocie.
Wołk poznał teraz, że to Leszy, leśne licho często dokuczające wędrowcom w lasach. Na wszelki wypadek przysunął swój topór bliżej siebie.
- Częstuj się rybą - powiedział, pomyślawszy że skoro już zaprosił w gości, to trzeba też i nakarmić, a nóż licho okaże wdzięczność i nie zeżre go na kolację.
Leszy łapczywie pochłonął rybę i sięgając po następną, powiedział:
- Jak ci się udało zdobyć takie dorodne sztuki? Tym bardziej że rzeka jest skuta lodem. Ja od tygodnia próbuję coś upolować. Mimo że mam czarodziejski oszczep który pomaga w polowaniu nic do tej pory nie znalazłem. Nawet marnego zająca. Dzięki twej dobroci nie zginę z głodu. Odwdzięczę się ...
O, Wołk pomyślał, znów szczęście się do mnie uśmiecha, następny cudowny przedmiot do wzięcia. No i wdzięczny osobnik pragnący się odpłacić ... Będzie dobrze ...
- Za to że ugasiłeś wstępnie mój głód pozwolę ci wybrać rodzaj śmierci - Licho ciągnęło dalej, nie zważając na zbaraniałego człowieka - Rozumiesz, że te dwie rybki to troszkę za mało dla mnie.
- Poczekaj, nie zabijaj mnie. Co z tego że teraz się najesz. Co będzie jutro? Znów będziesz głodny przecież. Mogę cię nauczyć łowić ryby. Zawsze gdy zgłodniejesz będziesz mógł sobie złowić ile tylko zechcesz.
Potwór szybko przekalkulował i wyszło chyba mu że człowiek ma rację, bo od razu się zgodził na naukę.
Wołk zaprowadził stwora nad przerębel w którym złowił ryby na kolację. Otwór już zamarzł na nowo ale kilkoma uderzeniami topora szybko go naprawił.
- Patrz, tu jest miejsce gdzie ryby tylko czekają na wyciągnięcie z wody. Wystarczy że włożysz ogon a one od razu do niego podpłyną. Szczególnie że on jest taki piękny. Złowisz największe okazy.
Leszy mile połechtany zanurzył ogon w zimnej wodzie.
- Szczypie - syknął czując lodowe igły na ogonie.
- To pierwsze ryby próbują przynęty. Musisz jednak być cierpliwszy jeśli chcesz zdobyć największe okazy.
Poczekali jeszcze chwilę. Ciszę przerywały tylko narzekania Leszego i uspokajający głos Wołka: Jeszcze nie, to jeszcze maleństwa ...
- No teraz spróbuj - Po kilkudziesięciu uderzeniach serca Wołk uznał że to już czas. Na brodzie zrobiła mu się niezła warstwa zamarzniętej pary. - Ciągnij!
Licho wytężyło siły i ... nic. Ogon, mimo wysiłku tkwił w lodzie.
- Nie dasz rady? To musza być naprawdę wielki sztuki, nie poddawaj się. Ja pobiegnę po pomoc.
Chwycił Cudowny Oszczep, swoje rzeczy i pobiegł w stronę domu. Jak posiedzisz na mrozie, pomyślał na odchodnym, to może nauczysz się co to znaczy prawdziwa wdzięczność.
Nożyce.
Znów głodny i zmęczony. Oczywiście końca drogi nie widać. Powoli zaczynał się przyzwyczajać. Co mógł zrobić, taki już jego los. Co prawda po każdej misji miał kilka dni odpoczynku, jadła i miodu do woli ale te chwile wędrówki, gdy kończył się prowiant, były co najmniej denerwujące. Jednak szedł, chociaż wiał coraz większy wiatr, tym bardziej dokuczający że już dawno wyszedł z lasu. Pojedyncze brzozy rosnące jeszcze gdzieniegdzie nie zapewniały żadnej ochrony. Przed sobą miał, jak sięgał wzrokiem wielką przestrzeń stepu. Szkoda że nie wziąłem konia, pomyślał, no ale kto by się spodziewał, że tak daleko zajdę. Akurat przyszło mu iść pod wiatr i ten złośliwie przewiewał jego wełniane ubranie aż do kości. W pewnej chwili przypomniał sobie że ma pusty już worek po prowiancie. Rozpiął ubranie i umościł go sobie na piersi i brzuchu. Podwójna warstwa skóry całkiem dobrze powstrzymała mroźny powiew.
Poszedł dalej aż usłyszał hałas gdzieś z boku. Żałosne beczenie owiec, ludzkie przekleństwa i wilcze wycie. Całość zmieszana w okropnej kakofonii. Wszystko dobiegało zza wzgórza porośniętego małymi, wyschniętymi krzakami. Ostrożnie podpełzł i wyjrzał. W dolinie trwała bitwa między pasterzem, a watahą wilków. Nie było to duże stado ale pasterz był jeden i chyba nie miał zbyt wielu szans z głodnymi zwierzakami.
Wołk wyciął najgrubszy suchy konar, owinął go kawałkiem szmaty oderwanej z płaszcza. Polał jeszcze swoją zaimprowizowaną pochodnię bimbrem z bukłaka. Byle tylko dobiec do ogniska, pomyślał i chwycił mocniej swój topór w garść. Po chwili już biegł wrzeszcząc niczym cała amia wschodnich najeźdźców. Po drodze udało mu się przetrącić kark któremuś z bardziej opieszałych drapieżników. Dopadł do ognia, odpalił pochodnię i ruszył z powrotem do walki. Jednego wilka kopnął, drugiemu podpalił sierść na pysku, trzeciego poczęstował ostrzem. Jego akcja zaburzyła rytm ataku. Zwierzęta jakby zgłupiały. Wołkowi udało się to szybko wykorzystać, Dzięki jakiemuś z bogów trafił toporem w kark przewodnika stada, potężnego basiora, który akurat skoczył do ataku. Ostrze prawie odcięło łeb, który poleciał do tyłu jak odrzucony kaptur. Wataha na chwilę zamarła. Nasz wojownik ciął jeszcze jednego i drugiego bo bokach cielska ale było już po bitwie. Drapieżniki ze skowytem uciekały w ciemność która w między czasie opadła na step. Większość z watahy nie dożyje do północy, sporo z nich miało bardzo dotkliwe rany. Zajmą się nimi ich bracia zaspokajając głód. Tak czy inaczej na dłuższy czas stado nie będzie niepokoić pasterza.
- Dziękuję człowieku. Gdyby nie ty, ja i moje owce spędzilibyśmy noc w żołądkach tych bestii. Nie każdy by pomógł komuś takiemu jak ja, więc jestem ci podwójnie wdzięczny ...
Komuś takiemu? Wołka zastanowiło to zdanie. W co znów się wpakowałem, pomyślał i odwrócił się do pasterza.
Niewysoka postać właśnie zdejmowała wielki kaptur z głowy. Pod kapturem ...
Pod kapturem błyskały chytre oczy Leszego. No jakże by inaczej, pomyślał Wołk, jakaś przygoda bez tych cholerników. Ten osobnik nie był na szczęście wielki jak inni których spotykał ale te jego oczy ... Wyglądał na strasznie złośliwego i podstępnego. Jakoś trzeba będzie sobie poradzić i tym razem. Z doświadczenia wiedział, że nie ma co liczyć na wdzięczność tych istot. Byle do świtu, przy dziennym świetle dzieci nocy traciły dużo ze swoich mocy.
- Za to że uratowałeś mnie i moje stado chcę ci się odwdzięczyć, człowieku. Na początek zjemy sobie na wieczerzę owcę którą wilki dopadły. Co ma się zmarnować tyle dobrego mięsa. - Licho mówiąc to oprawiało martwe zwierze - Najemy się, a potem będę miał jeszcze jedną prośbę, taką naprawdę malutką.
Po kolacji Leszy wyciągnął spod kamienia stare, żelazne nożyce.
- To są nożyce od mojego pana Welesa. Sam je wykuł i dał cudowną moc. Dzięki nim ścinając wełnę podwaja się jej ilość. Pora żebyś odpracował to że cię nakarmiłem. Ja osobiście jestem ci dłużny za ratunek ale rozumiesz ... te owce należą do boga, a jemu należy się zawsze zapłata. Do rana powinieneś się wyrobić ze strzyżeniem. Jeśli nie, no cóż będę musiał cię pożreć.
Wołk tylko popatrzył na stwora, zabrał mu z łap nożyce i poszedł do roboty. Co ja będę się kopał z koniem, pomyślał, takiemu nie wytłumaczysz co to wdzięczność. Kurdupel, wredny i chciwy na dodatek. Znalazł sobie darmowego niewolnika ... Może do rana nadarzy się okazja na ratunek.
Pracował ciężko i szybko, jedna owca za drugą. Przypomniał sobie opowieści o sąsiadach swojego władcy, Mieszku i Miśku. Podobno bardzo lubili te zwierzęta, podobno nie tylko je jeść lubili.
Chociaż starał się z całych sił nieostrzyżonych owiec jakby wcale nie ubywało. Przeczuwał kolejny podstęp, nawet mina Licha na to wskazywała. Co chwila zerkał na Wołka ukradkiem się oblizując.
- Wiesz co? - Wołk w końcu przerwał ciszę - Na pewno już zrobiłem połowę, myślę że możemy coś przegryźć. Zostało jeszcze dużo pieczystego. Wiem jak wasz gatunek lubi hazard, więc proponuję mały zakład. Żebyś nie był stratny. Zrobimy zawody w jedzeniu. Wygra ten który więcej zje. Jak przegram ty mnie będziesz mógł zjeść, jak wygram oddasz mi nożyce.
- Zgoda - Leszy jak było do przewidzenia od razu się zgodził. Zaczynam wpadać w rutynę, Wołk wcale się nie zdziwił tą decyzją.
Podzielili mięso, Leszy jakimś cudownym sposobem zdążył oprawić i upiec drugą z padłych owiec, zasiedli na przeciwko siebie i zaczęli zjadać. To znaczy Wołk zjadał a Leszy pożerał wielkie kawały baraniny. Nasz bohater myślał wcześniej że ma spore szanse z chudym, kurduplowatym stworem ale widząc jak w jego paszczy znikają kolejne kawałki coraz marniej oceniał swoje możliwości. Wołk , prawdę mówiąc był już pełen. Nagle przypomniał sobie o worku pod ubraniem. Udając że wyciera sobie brodę z tłuszczu, przesunął jego otwór by łatwiej można było wrzucać mięso. Na szczęście była to ciemna, bezksiężycowa noc i łatwo było udawać że zjada pieczyste podczas gdy wszystko lądowało w worku. Ucztowali tak przez długi czas aż wreszcie Licho stwierdziło że ma dosyć i że taki zakład się nie liczy. A Wołk i tak będzie pożarty ale to już może na śniadanie. Człowiek spodziewał się że i tym razem Leszy będzie kombinował więc tylko rzekł:
- Dobrze mój przyjacielu. Widzę że wdzięczność jest ci bliska sercu. Pozwól że na pożegnanie nauczę cię jednej sztuczki dzięki której będziesz mógł jeść ile tylko zechcesz. Otóż tajemnica jest w tym że to nasz żołądek się zapełnia, więc wystarczy go rozciąć i jeść dalej. Pokaże ci.
Wziął nóż i od góry do dołu, jednym pociągnięciem rozpruł worek z którego wysypało się mięso.
Leszemu rozszerzyły się oczy ze zdziwienia i chciwości.
- Tak to czarodziejski nóż. Jak widzisz rozciąłem brzuch i nadal żyję i mogę jeść dalej. Tak wygram każdy zakład!
Leszy chwycił nóż z wyciągniętej ku niemu ręki i z rozmachem wbił sobie w wydęty brzuch. Sił starczyło mu żeby szarpnąć w górę ale zaraz zawył z bólu.
- Pozwól że ci w tym pomogę, widać nie masz wprawy ...
Wołk dokończył pociągnięcie nożem aż pod same gardło. Z rozciętych trzewi posypało się mięso z kolacji, oczywiście razem żołądkiem i całymi wnętrznościami.
- Ups, zapomniałem wspomnieć o możliwych skutkach ubocznych ...
Wołk zgonił stado, zabrał cudowne nożyce i ruszył z całym majdanem w drogę powrotną.

Stara Waśń

Powrót do spisu opowiadań



Menu

___________________________________________
Kontakt: admin@starawasn.com Wersja Polska
Zalecana przeglądarka to Google Chrome lub Mozila FF.
Gra autorska: intechspiration.com
Wersja: 6
2006-2024
Polityka Prywatności